Cała prawda o Coco Chanel. Prezentujemy fragment książki przed premierą 8 lipca

Cała prawda o Coco Chanel. Prezentujemy fragment książki przed premierą 8 lipca

Coco Chanel
Coco Chanel 
Wenecja, słodkie życia europejskiej elity finansowej i bogatych uciekinierów przed rewolucją bolszewicką. W tym towarzystwie młoda projektantka coraz bardziej modnych kapeluszy, Gabrielle, lepiej znana jako Coco Chanel, w przededniu wielkiej sławy.
Prezentujemy fragment powieści biograficznej Michelle Phillips pt. „Mademoiselle Coco”, która 8 lipca ukaże się nakładem wydawnictwa Marginesy.

Kieliszki stuknęły o siebie z lekkim brzękiem.

– Santé! – książę Dymitr zwrócił się do Gabrielle z błyskiem w oku.

Przez moment wydawało jej się, że czas się zatrzymał. Muzycy na tarasie przestali grać. Liczni goście w barze weneckiego hotelu Excelsior zamarli w bezruchu niczym lalki. Nawet powietrze pozostawało nieruchome. Liście palm już się nie kołysały pod wpływem lekkiej bryzy. Cykady umilkły. Fale obmywały bezgłośnie podpory hotelowego mola. W ciszy docierał do niej jedynie łagodny głos Dymitra i jego przeszywające spojrzenie.

– Cheers – odpowiedziała po angielsku. Ze zdumieniem stwierdziła, że zrobiła to odruchowo, a nie z rozmysłem.

Czar prysnął. Ponownie dało się słyszeć w tle typowe dźwięki i szmery. Orkiestra grała piosenkę „Whispering”, rozbrzmiewającą obecnie w każdym kurorcie. Piosenkarz gwizdał refren. Na parkiecie poruszało się kilka par. Bar i restauracja znajdowały się pod gołym niebem, otoczone orientalnymi murami jak z bajki i rozpościerającym się w stronę morza ogrodem z bogatą roślinnością. Miliony gwiazd oświetlały sklepienie nieba, a w krzakach wyśpiewywały swoje trele samczyki zabiegające o względy pierzastych narzeczonych.

– Jak się mówi po rosyjsku na zdrowie?

– Na dworze rozmawiało się po francusku. Dlatego też toasty za zdrowie wznosiliśmy w pani języku. – Dymitr obracał w zadumie nóżkę trzymanego w dłoni kieliszka. Milczał przez chwilę, najwidoczniej zatopiony we wspomnieniach, po czym się uśmiechnął. – Francuski ma całkiem sporo zalet. Na przykład santé jest znacznie krótsze, co pozwala szybciej delektować się trunkiem. Rosyjskie toasty są zazwyczaj bardzo długie, gdyż za ich pomocą podkreśla się radość życia, wyraża szacunek dla tego czy tamtego, jak również, ma się rozumieć, fetuje życie i zdrowie, i sam nie wiem, co jeszcze. To musi trwać. Ale u nas mówi się równocześnie, że picie bez toastów to niewybredne pijaństwo.

– Lubię takie historie. – Odwzajemniła jego uśmiech.

– W zasadzie to są smutne historie, gdyż dotyczą przeszłości, a nie przyszłości.

– A jaki toast wygłosiłby pan teraz po rosyjsku? – Ponownie ujęła kieliszek.

– Za lubow'!

– Co to znaczy?

– Za miłość! – Wyraz jego oczu zdradził jej treść toastu, zanim jeszcze go przetłumaczył.

Gabrielle się zawahała. Nagle muzyka i wszystko dookoła zabrzmiało głośniej i wyraźniej. Nawet spojrzenie Dymitra stało się bardziej wyraziste. Niczym pod szkłem powiększającym. Zupełnie jakby miała wchłonąć ten moment z całą przejrzystością i z najdrobniejszymi szczegółami. Rozsądek podpowiadał jej, że musi podjąć decyzję. Serce zaś zaczęło kapitulować przed pragnieniem ciała. Tym razem nie wzniosła toastu, lecz pozwoliła mówić oczom, które zatopiła w jego spojrzeniu, powoli sącząc szampana.

Nieco później znalazła się w jego ramionach. Tańczyli jazzową wersję neapolitańskiej piosenki „O sole Mio”, przemierzając wzdłuż i wszerz parkiet przed orkiestrą.

Dymitr był znakomitym tancerzem, w tym samym stopniu ognistym i wytwornym. Prowadził ją delikatnie, a zarazem z wyczuwalną siłą, co budziło w niej pożądanie. Pod palcami wyczuwała grę mięśni na jego ramieniu. Chłonęła jego zapach. Czuła, jak przenika ją ciepło jego ciała. Pozwoliła, żeby przyciągnął ją bliżej do siebie, co sprawiło, że ich biodra zetknęły się ze sobą. Ich uda poruszały się w zgodnym rytmie, jakby stanowili jedność. Jeden organizm. Jedno ciało. Ich ruchy spowolniały, znajdując własny rytm i tracąc kontakt z pełną temperamentu melodią. Ten taniec był niczym obietnica.

Gdy wracali ramię w ramię do stolika, wzrok Gabrielle przypadkowo padł na wejście wykute w mauretańskim murze. Wciąż jeszcze oszołomiona tańcem, drżała pod wrażeniem muzyki i niespodziewanego pragnienia. Dlatego też musiała spojrzeć dwukrotnie, żeby rozpoznać Siergieja Diagilewa. W towarzystwie kilku panów, w tym także swojego sekretarza Borysa Kochno, skierował się za kelnerem zapraszającym przybyłych do stolika. Grupa sunęła powoli, przy czym wyraźnie dało się zauważyć, który z mężczyzn poruszał się ze zwinnością tancerza baletowego, a który należał do grona przedsiębiorców, najprawdopodobniej płacących rachunek za ten wieczór. Zapewne Diagilew poświęcił uwagę tym panom wyłącznie w nadziei na hojne wsparcie.

Dymitr dostrzegł jej spojrzenie.

– Zna pani Siergieja Pawłowicza Diagilewa? Może chciałaby pani się z nim przywitać?

– Tak. Nie. Sądzę, że nie ma takiej potrzeby. – Nie mogła oderwać oczu od impresaria, choć doskonale wiedziała, że nie wypada przypatrywać mu się tak natarczywie. Gdy Diagilew wyciągnął z kieszeni na piersi chusteczkę, którą zaczął się wachlować, wymknęło jej się mimowolnie: – Wiele bym dała, żeby się dowiedzieć, jakich perfum używała wielka księżna. – Która wielka księżna?

Siadając na krześle, Gabrielle spojrzała na Dymitra, zdumiona własną głupotą. Dlaczego od razu nie pomyślała, żeby zapytać swego nowego wielbiciela o zapach, którym skrapiała się zmarła Maria Pawłowna? O ile dobrze zrozumiała wywody Misi na temat drzewa genealogicznego Romanowów, wielka księżna musiała być jego ciotką. Odniosła wrażenie, że wszyscy należący do kręgów najwyższej arystokracji nosili tytuły albo wielkiego księcia, albo wielkiej księżnej, co sprawiało, że łatwo było się pomylić. Poza tym wcale nie miała pewności, czy bratanek w ogóle wiedział, jaką wodę toaletową lubiła jego ciotka. Mimo wszystko warto było spróbować.

– Wielka księżna Imperium Rosyjskiego, księżna Szwecji – odpowiedziała, dziękując w duchu niebu za obeznanie Misi z genealogią Romanowów.

– Przypuszczam, że chodzi o Le Bouquet de Catherine – rzekł bez wahania Dymitr. – Moja siostra również używała tych perfum.

– Och! – Ogromnie zaskoczona, nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Jej oczy zrobiły się ogromne.

Dymitr odczekał, aż kelner napełni kieliszki szampanem i się oddali, po czym zapytał:

– Dlaczego interesuje panią ten zapach?

Fizyczne uniesienie, które Gabrielle jeszcze przed chwilą odczuwała w jego ramionach, nagle się ulotniło. W miejsce cielesnego pożądania pojawił się nagle instynkt łowiecki, a rozpaczająca kochanka przemieniła się w zdążającą prosto do celu kobietę interesu. Erotyczna magia zniknęła bez śladu niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i nie pojawiła się na nowo nawet wówczas, gdy Dymitr zapalił papierosa i podał go jej bez słowa.

– Podczas spotkania z monsieur Diagilewem odniosłam wrażenie, że czuję jakąś zupełnie niezwykłą, z niczym nieporównywalną woń – wyjaśniła, zaciągając się papierosem. – Chusteczka, którą podarowała mu wielka księżna, przesycona była zapachem nieprzypominającym niczego, z czym się do tej pory spotkałam. Nie był to żaden stereotypowy różany aromat, którego zadaniem jest stłumić zapach własnego ciała. To była jakaś cudowna mieszanka. Niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju. Trochę przypominająca Chypre Coty’ego, ale dużo, dużo lepsza. Niestety, nie miałam okazji spytać monsieur Diagilewa, co to za perfumy.

Dymitr powoli zapalił papierosa i po chwili wypuścił z ust obłoczek dymu.

– Jestem pewien, że chodzi o Le Bouquet de Catherine. Zapach ten został stworzony na cześć carycy Katarzyny Wielkiej. Ale z powodu jej niemieckiego pochodzenia na początku wojny przemianowano go na Rallet No 1, od nazwiska naszego nadwornego dostawcy. Tych perfum miały prawo używać w Piotrogrodzie i Moskwie wyłącznie damy najwyższej rangi.

– Należałoby im pogratulować doskonałego gustu.

– Na żadnym z europejskich dworów perfumy nie były tak ważnym i tak często dyskutowanym tematem jak w Piotrogrodzie. Rzec można, że mieliśmy obsesję na punkcie zapachów. – Ponownie zatopił się na moment we wspomnieniach, spoglądając w zadumie i z powagą na parkiet. Po chwili znów skierował wzrok na Gabrielle i uśmiech rozjaśnił mu twarz. – Ale nie odpowiedziała pani na moje pytanie: Dlaczego interesuje panią ten zapach? Przecież, jeśli się nie mylę, nie używa pani perfum.

– Zgadza się. Przeważnie ograniczam się wyłącznie do mydła.

– Czy dlatego, że nie znalazła pani do tej pory wyjątkowego, niepowtarzalnego zapachu? – Dymitr smutno pokiwał głową. – Chętnie podarowałbym pani flakon Le Bouquet de Catherine, ale obawiam się, że to niemożliwe, gdyż już nigdzie się go nie dostanie. Ten zapach jest niczym stara Rosja. Przetrwał jedynie jako ulotny powiew i dziś jest już tylko wspomnieniem. Przepadł na zawsze.

– Wystarczy przecież sięgnąć po chemiczną recepturę – zauważyła, na co jego brwi uniosły się ze zdziwienia. Nic jednak nie powiedział, czekając najwidoczniej na jej wyjaśnienia.

Gabrielle była zła z powodu nieprzemyślanej uwagi. Czy byłoby rozsądne okazać temu mężczyźnie zaufanie i wtajemniczyć go w swoje plany? Nie chodziło przecież o coś osobistego, lecz o interes. Podekscytowana, poczuła przyspieszone bicie serca.

Artykuł został opublikowany w 22/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.