1 września i 40 minut w kolejce do przedszkola. Koronawirusowa szkoła przetrwania

1 września i 40 minut w kolejce do przedszkola. Koronawirusowa szkoła przetrwania

Początek roku szkolnego i przedszkolnego
Początek roku szkolnego i przedszkolnego Źródło: Pixabay
1 września. Godzina 8 rano. Ząbki pod Warszawą. By dzieci (z rodzicami u boku) mogły dostać się do budynku przedszkola, musiały odstać swoje, podobno nawet 40 minut, w gigantycznej kolejce.

W Ząbkach, tak jak w wielu miejscach w Polsce, dzieci wpuszczane są do placówek pojedynczo. Stąd kolejka. Deszcz, nie deszcz, stać i czekać trzeba. A potem buzi lub machnięcie ręką w progu i początek roku szkolno-przedszkolnego w dobie COVID-19 można uznać za zaliczony.

Sama po raz pierwszy odprowadziłam córkę do przedszkola. I dziś już wiem na pewno, że nie ma możliwości, by stan zdrowia każdego dziecka przychodzącego do przedszkola czy szkoły, był weryfikowany. To znaczy teoretycznie temperatura mierzona być może, ale w praktyce zapanować nad tym chaosem będzie ciężko.

Nie mam mowy o dystansowaniu się dzieci w często starych budynkach szkolno-przedszkolnych. Nie ma szans, by skutecznie oddzielić grupy (klasy) na wiele godzin dziennie.

Nie ma opcji, by rodzice przyprowadzający dzieci do placówek nie musieli odstać w długich kolejkach ciągnących się przed budynkami. Wszak wąskie gardła korytarzy nie pozwalają na to, by wielu rodziców mogło jednocześnie pomagać swoim dzieciom się przebrać, a potem się z nimi żegnać (o ile w ogóle zostaną wpuszczeni do budynku).

Na razie, choć mam nadzieję, że akurat to szybko się zmieni, nie ma mowy o rozmowach, choćby najkrótszych z pracownikami placówek, bo są tak zajęci stawaniem na rzęsach, by ich podopieczni byli ­­­­­bezpieczni, że aż głupio byłoby zbędnymi pytaniami odrywać ich od logistycznego ogarniania covidowej rzeczywistości.

I to nie jest lista zarzutów pod adresem nauczycieli, czy dyrektorów, ale zwykły opis rzeczywistości, która ostatnio po nas wszystkich przejeżdża walcem.

Frustracja nas, rodziców, ma prawo narastać. Sytuacja jest ekstremalna i ekstremalnie późno dowiedzieliśmy się o tym, jak funkcjonować będzie „oświata” w nowym roku szkolnym. Zatem rozumiem stres i łzy, które dziś wielu towarzyszą.

Ale - jak najczęściej bywa - po głowie dostają ci na pierwszej linii frontu: nauczyciele, wychowawcy, dyrektorzy. To na nich przerzucana jest odpowiedzialność za całe zło sparaliżowanego koronawirusem świata.

A gdybyśmy tak wyobrazili sobie, że tak jak oni siedzimy od miesięcy na informacyjno-emocjonalnym rollercoasterze, obarczani odpowiedzialnością za zdrowie i życie dzieci (co akurat się nie zmieniło w czasie pandemii, a jedynie spotęgowało), ale także za rzeczy, które do niedawna nie wchodziły w zakres naszych obowiązków, a dziś wchodzą, choć kwoty na przelewach nie uległy zmianie? Że mamy uczyć dzieci w salach pozbawionych pomocy naukowych, albo gwarantować maluchom zabawę w sytuacji, kiedy półki w przedszkolnych salach świecą pustkami, bo większości zabawek nie da się łatwo zdezynfekować? Odpowiadać na miliony pytań rodziców, mimo że wiemy od nich niewiele więcej?

Dlatego bądźmy dla nauczyciel dobrzy tej jesieni.

Źródło: Wprost