Małżeńskie gwałty w czasie pandemii. „O tym się po prostu nie mówi”

Małżeńskie gwałty w czasie pandemii. „O tym się po prostu nie mówi”

Ofiara przemocy, zdj. ilustracyjne
Ofiara przemocy, zdj. ilustracyjne Źródło:Fotolia / Photographee.eu
W warunkach wymuszonej izolacji narasta frustracja, a sposobów na jej rozładowanie właściwie nie ma. To przekłada się na to, że żądania sprawcy są wyrażane, delikatnie mówiąc, mniej grzecznie. Podobnie jak ewentualny sprzeciw, co sprawia, że spirala agresji nakręca się i dochodzi stricte do przemocy także fizycznej. To także efekt tego, że trudniej jest uniknąć sytuacji, gdy jest się „pod ręką” w momencie, kiedy sprawca nad sobą nie panuje. Trudniej jest więc gdziekolwiek uciec i poprosić o pomoc. A do tego w wielu domach faktycznie pokutuje przekonanie, że sprawca ma prawo. A że ofiara akurat nie ma ochoty? Musi zagryźć zęby, jakoś się przemęczyć – mówi w rozmowie z „Wprost” Adam Kuczyński, radca prawny, współzałożyciel Fundacji Przeciw Kulturze Gwałtu.

Wprost: W dobie epidemii, poczucia zagrożenia narasta przemoc domowa. Też to obserwujecie?

Adam Kuczyński, radca prawny, współzałożyciel Fundacji Przeciw Kulturze Gwałtu: Jako fundacja konkretnie nie, jesteśmy natomiast stroną dyskusji, która rozgorzała kilka miesięcy na temat wrażliwości wobec przemocy za zamkniętymi drzwiami. I skutek już jakiś jest, organizacje zajmujące się stricte pomocą osobom doświadczającym przemocy w domu odnotowują wzrost liczby zgłoszeń, także od świadków, sąsiadów, znajomych czy osób postronnych. Centrum Praw Kobiet czy Feminoteka z pewnością miały i mają o wiele więcej do roboty w tym czasie.

Tak na chłopski rozum: skoro do części zgwałceń dochodzi w miejscach publicznych – na koncercie, w parku, lesie, klubie, to może taki jest plus tej marnej sytuacji? Że ta ilość „okazji” do zgwałcenia kogoś maleje.

Oczywiście, nie ma koncertów, wydarzeń, imprez, a więc sytuacji i miejsc, gdzie gromadzi się dużo osób, często pod wpływem alkoholu czy innych używek.

Siedzimy w domach, teoretycznie więc raczej nie ma sposobności, żeby znaleźć się w „ryzykownym miejscu”. Co nie znaczy, że nagle znaleźliśmy się w raju i nic złego się nie dzieje.

Czytaj też:
Był wziętym fotografem. „Prawdziwa historia zaczęła się, gdy poszedłem w bezdomność”

A co się dzieje?

Mamy chociażby klientkę, która wychodziła z metra wczesnym popołudniem, sam środek dnia, i została potocznie mówiąc „zmacana” na ruchomych schodach przez jakiegoś delikwenta. Na szczęście trafiło na osobę świadomą, która podjęła działania, odezwała się do nas, zwróciła się do zarządu metra o zabezpieczenie nagrania z monitoringu. Ale ile osób mogło spotkać to samo i nawet przez myśl im nie przeszło, żeby coś z tym zrobić?

Taki pokutuje przecież u nas niedobry standard: jak się jest kobietą, to trzeba się liczyć z tym, że jakieś łapska prędzej czy później się „przykleją”.

„Okazji” jest mniej, sam to zauważyłeś. Ja się jednak z drugiej strony obawiam, że przez to dystansowanie społeczne stajemy się też mniej wyczuleni na innych i to, że dzieje im się jakaś krzywda. A to z kolei może ośmielać sprawców.

Po części na pewno. Niby sobie pomagamy, robimy zakupy staruszkom, wszyscy jesteśmy do siebie z sercem na dłoni. A z drugiej strony demolujemy lekarzom samochody czy odwracamy głowę, jak ktoś kogoś bije na ulicy. Tym bardziej więc nie będziemy się angażować w zwracanie uwagi na przemoc seksualną, którą stereotypowo postrzega się zazwyczaj co najgorzej jako „chamski podryw”. Przez to, że ulice są opustoszałe, żyjemy w psychozie strachu przed zarażeniem się, a przez to trzymamy się od siebie z daleka nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

W czterech ścianach jest chyba dokładnie tak samo? Im bliżej, tym niektórzy oddalają się od siebie, jeśli w domu gości przemoc – jest też przez to więcej sposobności do jej aktów. Poza tym drastycznie ograniczona jest pula możliwości, by narastający stres, frustrację czy agresję rozładować: nie można pójść na siłownię, basen, spotkanie ze znajomymi, do kina czy teatru. To dotyczy więc również was, jako Fundacji Przeciw Kulturze Gwałtu, bo do przemocy seksualnej dochodzi najczęściej nie stereotypowo po zmroku w parku, tylko w czterech ścianach.

Razem z moją koleżanką z fundacji Kamilą Ferenc popełniliśmy wstęp do polskiego tłumaczenia książki „Gwałt w małżeństwie”, w którym zauważamy, że w naszym prawie nie istnieje przymus współżycia seksualnego w związku zalegalizowanym prawnie. W żadnym innym zresztą tym bardziej.

Artykuł został opublikowany w 43/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.