Bogdan Klich: To przez wybory rząd znosi restrykcje

Bogdan Klich: To przez wybory rząd znosi restrykcje

Bogdan Klich (fot. FORUM) 
Senator PO Bogdan Klich ogłosił: rząd luzuje ograniczenia związane z koronawirusem nie dlatego, że zaczyna, jak inne kraje europejskie, mieć epidemię pod kontrolą, tylko z powodu zbliżających się wyborów prezydenckich.

Z tego można wnosić, że – zdaniem senatora PO, byłego szefa MON – gdyby nie wybory, to rządzący trzymaliby nas wszystkich pod kluczem nie wiadomo jak długo i nie bacząc na staczającą się gospodarkę. Aż chce się zakrzyknąć: całe szczęście, że nadchodzą wybory, bo inaczej wszyscy byśmy najpierw zbankrutowali, a potem oszaleli w zamknięciu.

Ale żarty na bok. Wybory to poważna sprawa, a wybory w czasie epidemii, to na dodatek sprawa skomplikowana. Co prawda do niedawna nasze elity polityczne nie chciały o nich rozmawiać, bo epidemia, kryzys i trzeba pomagać ludziom.

Teraz o ludziach nikt już nie pamięta za to mnożą się scenariusze polityczne – od odrzucenia ustawy o głosowaniu korespondencyjnym i przenoszeniu wyborów na Bóg wie kiedy, przez zmianę marszałka Sejmu, po obalenie większości rządzącej.

Na dodatek trwa przeciąganie liny między rządzącymi a opozycją. PiS, nie oglądając się na nic, zlecił drukowanie pakietów wyborczych, a nawet ich dystrybucję, choć ciągle nie ma ku temu podstawy ustawowej.

Z kolei Senat, który już trzy tygodnie pochyla się z troską nad ustawą o głosowaniu korespondencyjnym, nie wypracował na razie ani jednej poprawki do niej. Zresztą marszałek Senatu Tomasz Grodzki z PO wyjawił, że chyba żadnych poprawek nie będzie, tylko wniosek o odrzucenie.

Chodzi o postawienie pod ścianą posłów z Porozumienia Jarosława Gowina – czy tak, jak lider, będą przeciwko wyborom 10 maja, czyli staną po stronie opozycji, czy też poprą wybory korespondencyjne stając po stronie Zjednoczonej Prawicy.

Wybór wątpliwy, bo opozycja zachowuje się tak, jakby po głosowaniu nad ustawą o korespondencyjnych wyborach nie było już niczego, nie przedstawia żadnej ścieżki wyjścia z kryzysu konstytucyjnego, który wtedy nastąpi. Z kolei PiS, przepychając przygotowane na kolanie wybory, też zdaje się nie myśleć o dniu po, czyli licznych wątpliwościach, pomyłkach, niedokładnościach, które będą podstawą do podważania wyborów.

To zresztą ciekawe, że PiS, które tak zawzięcie walczyło o czystość wyborów gdy samo dążyło do władzy – podwójne komisje, kamery nagrywające proces głosowania i liczenia głosów w każdym lokalu wyborczym, przezroczyste urny itp. – jakoś wcale się o to nie martwi gdy samo trzyma władzę.

Wróćmy jednak do Jarosława Gowina. Jak by na to nie spojrzeć, ten polityk potrafi wejść w rolę głównego rozgrywającego. Od kilku jego posłów zależą wybory prezydenckie, trwałość Zjednoczonej Prawicy, a nawet rządu Mateusza Morawieckiego.

Tymczasem Gowin postanowił potrzymać nas wszystkich w niepewności aż do 7 maja, bo dopiero wtedy dowiemy się, czy ziszczą się marzenia opozycji i większość rządząca stanie się mniejszością, czy też Zjednoczona Prawica odetchnie z ulgą, bo ludzie Gowina odrzucą weto Senatu do ustawy o wyborach korespondencyjnych doprowadzając i wszystko będzie jak dawniej. Zatem los obozu rządzącego i opozycji leży w rękach kilku posłów Porozumienia.

Bycie języczkiem u wagi to rola przyjemna, choć może czasami wyjść bokiem. Dawno temu, w 1993 roku, miała miejsce następująca sytuacja – los rządu Hanny Suchockiej zawisł na lojalności Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Niby partia deklarowała poparcie ale jedna posłanka tej formacji nie przyszła na głosowanie nad votum nieufności dla rządu, a jeden z minister z ZChN się spóźnił. I rząd upadł.

A efekt tych działań był następujący – prezydent Lech Wałęsa rozwiązał parlament i rozpisał nowe wybory, wygrały je partie postkomunistyczne i rządziły przez cztery lata, a ZChN nie weszło do Sejmu i po kilku latach zniknęło ze sceny politycznej.

Źródło: Wprost